Od dłuższego czasu zabierałem się do napisania postu dotyczącego kulinarnych wspomnień. W między czasie, gdy dojrzewałem do przelania swych myśli na bloga, pewien jutjuber wywołał burzę wokół „zmiany pokoleniowej”. Pewnie obiło się Wam o uszy, o kim mowa. Wyjaśnię w telegraficznym skrócie, że owy dżentelmen, idealizował lata swojego dorastania, a nie szczędził słów krytyki i wulgaryzmów wobec współczesnej młodzieży. Często wytykając im, że wolą siedzieć w internecie niż pograć z kolegami w piłkę.
Czy słusznie?
Nie. Wychodzę założenia, że większość ludzi z uśmiechem na twarzy będzie powracało do lat młodzieńczych, często je idealizując i porównując do dzisiejszych realiów. Wkrótce wybije mi trzydziestka na karku. Moje dzieciństwo kojarzy mi się z godzinami spędzonymi na grze w piłkę, zabawie na trzepaku, wspinaczkach po drzewach czy oglądaniu McGavera bądź Drużyny-A. Nad łóżkiem wisiały plakaty Marka Citko oraz topowych graczy NBA. Podkochiwałem się w Pameli Anderson i Kasi Figurze. Płakałem za każdym razem, gdy wieszali Janosika. Komputer był na dalszym planie. Liczyły się tylko przyjaźnie. Nie wiem jakie zainteresowania miałby Bartek z lat 90tych, żyjąc w 2017 roku. Nikt nie jest tego stwierdzić.
A jak się ma „wojna pokoleniowa” w sferze kulinarnej? Czy na przestrzeni pokoleń, „smaki dzieciństwa” dzieli przepaść?
Sprawdźmy to! Oto moje ulubione smaki dzieciństwa. TOP 10!
KIEŁBASKA Z OGNISKA
„Płonie ognisko w lesie,
Wiatr smętną piosnkę niesie,
Przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna.
Czuj,czuj,czuwaj,czuj,czuj,czuwaj,
Rozlega się dokoła.
Czuj,czuj,czuwaj,czuj,czuj,czuwaj,
Najstarszy druh zawoła. „
Hej! Podobno nie można rozpalać ogniska w lesie. Jak to jest?
Dobra. Żarty na bok. Kultowa piosnka zawsze będzie kojarzyć mi się z wakacjami spędzonymi na wsi. Ognisko, wspólne śpiewanie i snucie opowieści przy ognisku. Powyższym czynnościom nie mogło brakować pieczenia kiełbasek i ziemniaków. Wystarczyło wbić podwawelską na kijek i trzymać nad ogniem. Zawsze pod koniec pieczenia, nabijałem jeszcze pajdę chleba, żeby lekko ja przyrumienić. Gwieździste niebo wprowadzało niesamowity nastrój. Nie mogę też zapomnieć o ziemniakach, wygrzebywanych z popiołu. Klasa sama w sobie.
GROCHÓWKA Z KOTŁA
Grochówka z kotła wojskowego, zawsze będzie mi się kojarzyć z tatą. Dokładnie z wakacjami spędzonymi w Międzybrodziu Żywieckim. Jak dobrze pamiętam był 1994 rok i odbywały się Mistrzostwa Świata w USA. Grochówką zajadałem się zawsze, po lodowatej kąpieli w miejskim basenie. Zupa dobrze rozgrzewała zmarznięta do kości ciało. Grochówa była dość gęsta, przyrządzona na wędzonce z aromatyczną kiełbasą. Mhhmmm… Na samą myśl znowu odpływam. Cała ceremonia nalewania zupy wielka chochlą dodawała + 100 do smaku. Z tego co pamiętam podawana była w plastikowym talerzyku z ogromną bułką. Pycha.
PAŁECZKA I ORANŻADA
Takie połączenie przerabiał każdy spragniony dzieciak w upalne lato. Dwadzieścia lat wstecz zestaw „2 for you” nie przekraczał złotówki, tak dobrze rozumiesz – 1 PLN. Lód „pałeczka” to nic innego jak zamrożona oranżada w podłużnej, foliowej tubce. Dostępna w różnych kolorach i smakach. Najlepsza była o smaku coli. Natomiast oranżada w szklanej butelce to klasyk. Idealnie wchodziła schłodzona po wyczerpującym meczu z kumplami, oczywiście piata na miejscu i przeważnie na „spółę”. Po wizycie u dziadków, zawsze wpadło parę groszy i mogłem poczuć się jak Wilk z Wall Street, stawiając kumplom wspomniany zestaw.
VIBOVIT
Vibovit jak dla mnie jest niezapomnianym smakiem z dzieciństwa. Jeden z pierwszych suplementów diety dostępny w latach 90 ubiegłego wieku. Vibovit pakowany w małych saszetkach, rozpuszczany w ciepłej wodzie. No właśnie. Takie spożycie było nie do przyjęcia. W moim przypadku zastosowanie było odległe, od tego z ulotki. Będąc małym szkrabem, podkradałem vibovit z domowej apteczki. Rozrywałem saszetka i witaminowy proszek obtaczałem na ośliniony palec. Tak smakowało najlepiej. Z perspektywy czasu nie wiem czy z tego się śmiać czy płakać.
DOMOWE WYPIEKI
Odkąd pamiętam byłem łasuchem. Uwielbiałem ciasta pod każdą postacią. Najlepsze wypieki wychodziły spod ręki mojej mamy i babci. W swoim repertuarze miały przepysznego metrowca, serniki, jabłeczniki, ciasta z kruszonką i wiele innych wypieków wartych grzechu. Mamie mógł wyjść zakalec i tak potrafiłem pochłonąć pół blachy na jedno posiedzenie, popijając herbatą z cytryną.
Przytoczę jedną historię, aby oddać istotę sprawy. Podczas jednej z imprez organizowanych u dziadków, konsumowałem ostatni kawałek sernika na zimno. Niefortunnie zleciał mi na dywan. W moich oczach widać było przerażenie. Nie zastanawiając się długo połknąłem go w sekundę, zbierając z podłogi, zgodnie z zasadą trzech sekund. Świadkowie zdarzenia byli w szoku. Z perspektywy czasu, nie dziwię się ich zdziwieniu.
KOLOROWE KANAPKI
Kromka z żółtym serem i dżemem. Musiałem tę pozycję umieścić w tym zestawieniu, aby odnaleźć bratnią duszę, która zna to połączenie. Dla mnie w tym nie ma nic nadzwyczajnego. Jednak komu nie powiem o połączeniu sera żółtego i dżemu, robi wielkie oczy (WTF?). Przyznać się. Kto zna i lubi?
Jak już jesteśmy przy kromkach, nie mogę pominąć kolorowych kanapeczek (oczywiście wykonaniu niezastąpionej mamy). Kobieta stawała na głowie, żeby estetyka posiłku, sprawiła u nas głód. Na kanapce znajdowało się wiele rzeczy, które tworzyły nierozłączną całość. Mianowicie było trochę paszteciku, serka topionego, szyneczki, jajeczka na twardo, pomidorka oraz ogóreczka. Wszystko musiało być posypane tartym żółtym serem i polane ketchupem. Przepyszne COMBO! Zanim przejdę do kolejnej pozycji, wykonam szybki telefon do mamy, może zaprosi na kolację ?
ŚMIETANKA DO KAWY
Teraz jak czytam etykietę to widzę pół tablicy Mendelejewa. Jako dziecko nie zawracałem sobie głowy, z czego co jest zrobione, miało tylko smakować. Śmietanka do kawy należała do pozycji zabronionych w domu, dlatego cichaczem podjadałem mamie biały proszek. Wystarczyły dwie czubate łyżeczki, aby mieć dość. Śmietanka miała jedna wadę. Pod wpływem śliny osadzała się na ustach i mama wiedziała co się wydarzyło w kuchni.
CHLEB W JAJKU
To połączenie wywołuje uśmiech na mojej twarzy do chwili obecnej. Czerstwa kromka chleba, obtoczona w rozbełtanym jajku i usmażona na patelni. Proste, tanie a jakie smaczne. Lubiłem zawsze urozmaicić pomidorkiem i ogórkiem kiszonym, W późniejszym czasie, gdy pojawiły się tostery, chleb w jajku został wyparty przez zachodnie tosty. Byłem śpikiem i nie wiedziałem co dobre, bo polskie. Po latach wracam z miłą chęcią do prostoty tej pozycji.
RACUCHY / NALEŚNIKI / KLUSKI Z SEREM
Z biegiem czasu, trudno mi sobie wyobrazić, że będąc bajtlem, mięso było na dalszym planie. Uwielbiałem dania jarskie, pod każdą postacią. Głównie zajadałem się racuchami, naleśnikami oraz kluskami z serem. Oczywiście najlepiej smakowało od mamy. Racuchy to pyszne placuszki naleśnikowe z jabłkiem pokrojonym w kosteczkę. Naleśniki głównie konsumowałem z dżemiorem i owocami. Natomiast kluski z serem, koniecznie musiały być polane roztopionym masłem i posypane cukrem i cynamonem. Pychota. Raz na jakiś czas też lubiłem kluski na parze.
ŁAWKA FOOD
Ostatnie wspomnienie z dzieciństwa to pewien rytuał, który kultywowałem razem z tatą. Miało to miejsce ładnych dwadzieścia lat temu, kiedy bankomaty były tylko na amerykańskich filmach. Każdego dziesiątego dnia miesiąca, tata jeździł po pensję do kadr kopalni. W dzień Najświętszej Matki Pieniężnej zabierał mnie z sobą. Po spełnieniu formalności, przychodził czas na posiłek. Kupowaliśmy zawsze kajzerki, serki topione, kefir oraz pączki. Siadaliśmy na ławeczce w parku i zaczynaliśmy ucztę.
Kęs buły.
Kęs serka topionego.
Łyk kefiru.
Zaplanowany był każdy ruch rytuału. Pączek zostawał na deser. Taka „truskawka na torcie”.
Wracając do kulinarnych wspomnień z dzieciństwa, zwróciłem uwagę, że każda potrawa mocno wiąże się z miejscem, osobą czy emocjami jakie przeżywałem. Moja podróż do przeszłości wzbudziła wiele emocji. Niejednokrotnie pojawiała się łęzka w oku. Spokojnie mogę powiedzieć, że miałem PYSZNE DZIECIŃSTWO.