Tydzień temu o tej porze konsumowałem pyszną zupę rybną oraz jeszcze lepszego dorsza w cieście naleśnikowym w Krynicy Morskiej. Krynica Morska to malownicze miasteczko, położone nieopodal granicy z ruskimi. Jedną z atrakcji Krynicy są dziki, które plądrują kosze na śmieci. Na samym wjeździe do miasteczka znajduje się tabliczka z zakazem dokarmiania dzikich zwierzaków. Tak to Krynica nie różni się od innych nadbałtyckich miejscowości. Dużo restauracji serwujących ryby, kebaby oraz włoskie pizzerie. Przepraszam. Mają jeszcze piękny Zalew Wiślany.
Bałtyk jest moją oazą spokoju, w której odprężam się i ładuję baterie. Podczas kilkudniowego pobytu pogoda sprzyjała mi jak nigdy. Praktycznie cały czas świeciło słońce, morze było spokojne i nie było walki o skrawek przestrzeni na plaży. Woda w morzu była lodowata, ale przeciwności losu nie powstrzymały mnie przed kwietniową kąpielą. Dałem rade! Poranne bieganie wzdłuż morza było epickie. Mimo dużego zmęczenia, uśmiech nie schodził mi z twarzy przez kolejne godziny po treningu. Nie wiem czy to tak na mnie działał jod, ale biegłem jak natchniony, pokonując swoje rekordy na endomondo. Czas minął zdecydowanie za szybko. Podczas ostatniego dnia naszła mnie pewne refleksja. Po głowie chodziła myśl, że podczas tego pobytu brakuje czegoś, co było nieodzownym elementem wakacji nad Morzem Bałtyckim. Szukając brakującego puzzla miałem czarną dziurę w głowie, aż mnie dosłownie oświeciło.Gdy miałem zamknięte oczy i cieszyłem się każdym lekkim podmuchem wiatru, a słoneczne promienie przenikały przez powieki, pojawiłą się odpowiedź. Przez wszystkie spędzone chwile na plaży, nie słyszałem nadbałtyckich sprzedawców, krzyczących „gorącaaaaa kukurydzaaaa” , „komu lody dla ochłodyyyy”, „węgorz wędzony Al”. Nie wiem czemu, ale Ci młodzi ludzie to ostatni puzzel wakacyjnej układanki. Zawsze tylko kiedy ucinałem sobie krótką drzemkę, musiał ktoś krzyczeć na całą plażę i wybić mnie z błogiego stanu. Jednak jestem pełen podziwu dla nich, kiedy w skwarze zapierdzielają z ciężkim wózkiem po plaży i tyrają w swojej pierwszej pracy. Chapeau bas.
Kurde. Rozpisałem się jak nigdy. Sami widzicie, ile znaczy dla mnie Bałtyk. Teraz w telegraficznym skrócie. Dzisiaj postanowiłem przenieść Morze Bałtyckie nad Zagłębie Dąbrowskie. Kupiłem ładny kawałek dorsza. Zrobiłem piwne ciasto, surówkę z młodej kapusty kiszonej oraz frytki. Wyszło genialnie. Z każdym kolejnym kęsem ryby, przenosiłem się do swojej oazy szczęścia i spokoju.
Dzięki za wytrwanie do końca. Wybaczcie, musiałem wylać to z siebie.
Żółwik.
Składniki:
500 g dorsza
1 szklanka mąki pszennej
1-1,5 szklanki piwa jasnego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka kurkumy
sól morska
pieprz cytrynowy
1 jajko
surówka z kapusty kiszonej
500 g młodej kapusty kiszonej
1 jabłko
1 cebula
1 łyżka oleju
1 marchewka
sól
pieprz
Proces twórczy:
-
Opłukać delikatnie rybę. Osuszyć papierowym ręcznikiem. Przyprawić z obu stron solą morską.
-
Wymieszać mikserem wszystkie składniki ciasta w wysokim naczyniu (mąka, piwo, proszek do pieczenia, kurkuma, sól, jajko).
-
Oprószyć mąką delikatnie dorsza z każdej strony. Następnie włożyć rybę do ciasta. Dokładnie obtoczyć rybę ciastem.
-
Rozgrzać patelnię z olejem. Położyć rybę i smażyć po 4-5 minut z każdej strony do uzyskania złotego koloru.
-
Poszatkować kapustę. Marchewkę i jabłko zetrzeć na tarce. Cebulę pokroić w kostkę. Dodać olej. Doprawić solą i pieprzem. Dokładnie wymieszać.